Honda Shadow - Motogen.pl
Po co przytoczyłem powyższą definicję? Prawdę mówiąc posłuży mi do obalenia pewnej tezy – że Shadow to taki odpicowany gimbus do wypadów za miasto. Nijak nie mogę się z tą opinią zgodzić i mam nadzieję, że po naszym teście również się do mojego zdania przekonasz. Bliżej mi do stwierdzenia, że klasyk Hondy to taki westernowy rumak, w sam raz dla każdego (nawet początkującego jeźdźca).

Szczypta historii

Historia tego modelu sięga lat osiemdziesiątych. Rok 1983 to data, którą warto zapamiętać – wówczas, po zmianie na stanowisku prezesa firmy Honda (stanowisko objął Tetsuo Chino), narodził się Shadow. Motocykl był wynikiem wielu lat badań i solidnej analizy potrzeb amerykańskiego rynku. I nie trudno się zgodzić, że jest jeden jeżeli nie jedyny motocykl, z którym Honda idealnie się „wstrzeliła”. VT 500C jak się wówczas nazywał – został wprowadzony w dwóch kolorach – czerwonym i czarnym (bak i tylny błotnik) z delikatnymi złotymi elementami i sporą ilością chromu. Przednia lampa była chromowana i prostokątna, co teraz może budzić pewne głosy oburzenia, wówczas jednak bardzo się podobało. Motor, który napędzał Hondę to chłodzona cieczą, trój-zaworowa, widlasta dwójka o pojemności 491 ccm. W takim kształcie Shadow utrzymał się do 1986 roku.


Drugim, bliźniaczym modelem był VT 750C – także wypuszczony w 83 roku. Charakterystycznymi cechami tego modelu były: okrągła lampa, obudowane wskaźniki i chromowany przedni błotnik. W standardzie nabywca dostawał jeszcze sisybar. Silnik niemal identyczny co w młodszym braciszku jednak o zwiększonej do 749 ccm pojemności. W takim kształcie utrzymał się mniej więcej do dzisiaj.

W zasadzie tylko VT 750C przetrwał próbę czasu i jego legenda jest kontynuowana do dzisiaj. W między czasie wprowadzono cienie o pojemności 600,700, 800 i 1100 ccm, ale widocznie kiepsko się przyjęły, ponieważ Honda zaprzestała ich produkcji.

A teraz do rzeczy

Czekało mnie zderzenie z ponad dwudziestoletnią legendą, którą napisał jeden z bardziej charakterystycznych modeli firmy Honda i cholernie się z tego faktu cieszyłem. Na przeszkodzie stał jedynie najbardziej nieubłagalny Pan tego świata – Los, ale o tym za chwilę. Zaczynamy.

Wizyta w hodowli japońskich rumaków

W siedzibie firmy Honda stawiliśmy się w piękny (pochmurno i dosyć chłodno – wymarzona pogoda na zabawę cruiserem), sierpniowy dzień z ambitnym (a jakże) zadaniem odebrania dwóch maszyn. W stajni Hondy czekały na nas dwa, przygotowane do drogi, kuce – modele Pan European i Shadow. Przed wejściem nerwowe poszukiwanie złotówki… rzucam… reszka – Shadow jest mój… rewelacja!

Po zębach rumaka poznasz

Shadow szczerzy się do potencjalnego jeźdźca – chromowane rury, golenie, garby widlastej dwójki wręcz przyciągają wzrok. Maść ładna i lśniąca – na moje oko bordowa (kobieta pewnie wymyśli tu jakąś oryginalną nazwę, ale spójrzmy na to typowo męskim okiem). Honda obuła swojego rumaka w dwie masywne gumy. Cień na koła rzuca masywny (dodam, że plastikowy – rozwiązanie trochę rozczarowuje, ale nie czas na narzekanie) błotnik. Przód z tyłem dziarsko spaja wygodna i dość nisko położona kanapa. Z tyłu znajdziesz sisybar z emblematem niby-orła, dwie osiemnastolitrowe sakwy i w zasadzie tyle ciekawostek. Reszta to już pełna klasyka – wielki zbiornik paliwa, wysoko osadzone siedzenie pasażera, dobrze rozmieszczone podnóżki. Całości dopełnia przednia szyba, która moim skromnym zdaniem psuje wizualny efekt, jednak docenisz ją podczas szybkiej jazdy w otwartym terenie – ja doceniłem.

Czas go dosiąść

Wsiadam więc na Shadowa, usadawiam się wygodnie i co widzę? Dość znaczną kierownicę, z kompletem przełączników, chromowany zegar na baku z prędkościomierzem i kompletem wskaźników (jak na klasyka przystało lampki rezerwy tu nie uświadczysz – z praktycznego względu nieco szkoda), kolejną błyskotkę – chromowany korek wlewu paliwa i to w zasadzie tyle. Kiedy zaciskasz ręce na wodzach tego kuca czujesz się komfortowo. Kierownica pewnie leży w dłoniach i masz wrażenie, że dasz sobie radę z ujeżdżaniem tego rumaka. Kilometry będziesz nawijał w iście królewskich warunkach – pozycja za kierownicą jest niezwykle wygodna, jak to w cruiserach bywa – nogi trzymasz daleko z przodu, siedzisz wyprostowany – bosko.

Odpalamy? Yes, yes, yes!

Moment, gdzie ten kluczyk tu wetknąć, a jest. Stacyjki musisz szukać z lewej strony Shadow’a pod siedzeniem, nieopodal jednego z garbów silnika. Jeszcze tylko ssanie, przełączasz starter wciskasz guzik rozrusznika i już w dwóch rur dociera do Ciebie przyjemny gang silnika. Taaaak, to jest to. Oba cylindry budzą się od razu by dostarczyć Ci mnóstwa emocji. No to łapa na gaz i łycha. Da się? No pewnie!


W końcu sercem Shadow’a jest widlasta, elastyczna dwójką o mocy 46 kucy, która swój maksymalny moment obrotowy (64 nM) oferuje już od 3000 obrotów. To sprawia, że motocykl dziarsko nabiera obrotów. Cała ta moc na tylną gumę przekazywana jest praktycznie bezobsługowym wałem Kardana, co sprawia że motocykl nie generuje zbędnego hałasu. Napęd to nie jedyna „cicha” strona Cienia. Cicho wchodzą też biegi. Jednak nie sposób odmówić im precyzji. Klasycznie głośniejsza jest jedynka, którą zawsze łatwo jest „trafić”.

 

Waga ciężka

Ciężka, ale niezbyt odczuwalna. Ten blisko ćwierć tonowy kolos bardzo łatwo poddaje się woli kierowcy. Manewrowałem nim pewnie i wygodnie ani przez chwilę nie obawiając się wywrotki. Nie jest to więc nieporęczny, krowiasty gimbus tylko nieźle wypasiony rumak gotowy na Twoje polecenia.

Droga do wodopoju

Jak każdy rumak tak i ten czasem potrzebuje skorzystać z wodopoju. Ogromnym minusem jest to, że wcześniej swojej potrzeby nie sygnalizuje. 14 litrowy zbiornik niespodziewanie staje się pusty ale Ty nic o tym nie wiesz. Budzisz się z przysłowiową „ręką w nocniku” w momencie kiedy silnik zaczyna się dławić i niespodziewanie gaśnie. Wtedy przekręcasz kranik w pozycję „RES” i zyskujesz chwilę zanim Shadow zupełnie Ci padnie. Jak tę chwilę wykorzystasz – od tego zależy Twoja dalsza podróż – proponuję gnać na stację i szybko uzupełnić braki. Gdy już dolejesz etyliny rumak budzi się do życia i już jest gotowy do dalszej drogi. Pobryka tak jeszcze przez jakieś 250 kilometrów przy spalaniu wynoszącym około 6,5 litra/100km.


Tym samym dotarłem do największej wady Shadowa – brak jakiejkolwiek informacji o brakach w paliwie – ale jest to na tyle mało istotne, że w zasadzie możesz uznać, że nic w tym temacie nie napisałem. Zatankowane, jedziemy dalej. Czas trochę poszaleć i sprawdzić z jakiej stali zbudowano Shadowa. Charakterystykę silnika już przytoczyłem – teraz czas na dokładną weryfikację danych.

Honda bardzo ładnie nawija kilometry, rozpędza się poprawnie jak na „średniego” (oczywiście pod względem pojemności) cruisera. Maksymalna osiągnięta przeze mnie prędkość oscylowała wokół 130-140 km/h. Podróżować da się więc z wskazówką w okolicach cyfr 100-110 – nieco za mało. Przednia szyba sprawdza się tylko do pewnej granicy, oprócz tego, że stylistycznie jest dla mnie nie do przyjęcia, dodatkowo jest nieco za niska.

Jak to zatrzymać?

Odpowiem krótko – bez problemów. Heblom niczego nie można zarzucić. Z przodu do dyspozycji mamy 240 milimetrową tarczę i 2 tłoczkowy zacisk. Z tyłu z kolei wyhamowaniem pędzącego motocykla zajmuje się 180 milimetrowy bęben. W takim tandemie, dobrze dobranym do gabarytów i możliwości Shadowa nic się nie oprze.

Panie, a dla kogo ten kuń?

W zasadzie dla każdego młodego jeźdźca. Jest w zasadzie idealny, żeby zacząć swoją przygodę z cruiserami ale doświadczony kierowca nie powinien czuć się zawiedziony. Shadow dostarczył mi dużo radości, reagował żwawo na wszystkie moje polecenia i nie marudził.

Jest jednak jedno ale. Cena. Za nowego rumaka przyjdzie nam zapłacić ok. 32 tys. błyszczących złotówek, jednak w takim zestawieniu dostajemy kompletnego golasa. Przednia szyba to wydatek rzędu 2400 zł, sakwy ze stelażem to kolejne 3000 zł. Drogo, jednak cienisty rumak wart jest swojej ceny i doskonale ją rekompensuje robiąc to, do czego jest stworzony.

Nie, nie chce, tylko nie to… tylko nie „Czopek” !!!

Mateusz Miziołek

Tak mniej więcej wyglądały moje pierwsze słowa, kiedy dowiedziałem się, że będę musiał spędzić na tym „cudzie” cały dzień przy okazji robienia sesji zdjęciowej. Miałem już kontakt z wieloma motocyklami tego typu. Za każdym razem potwierdzały one moje przekonanie, że to nie jest sprzęt dla mnie.

No ale w końcu to Honda Shadow, motocykl kultowy, właściwie legenda – może nie będzie tak najgorzej, pomyślałem… myliłem się. Wiem, że gros motocyklowej braci będzie teraz oburzona jak to tak można narzekać, że pewnie zespół napięcia przedmiesiączkowego go dopadł albo inne wiosenne przesilenie. Nic z tych rzeczy, powiedzcie mi bowiem czy motocykl DO JAZDY z silnika o dorosłej pojemności 750ccm powinien pozwalać mi jedynie na 140 km/h prędkości maksymalnej? Czy powinien rozpieszczać niby wygodną pozycją za sterami, a w rzeczywistości powodować ból pleców po godzinie jazdy? Czy powinien szorować podestami przy nieco mocniejszym złożeniu i brzmieć jak włoski operowy kastrat? Po widlastej dwójce spodziewałem się miłych dla ucha grzmotów, a tu nic z tego.

Naszła mnie więc refleksja – po co komu taki motocykl? No i doszedłem do wniosku, że to nie są wady tego konkretnego modelu, to są wady całej koncepcji, wady które są widoczne dla kogoś, kto wymaga od jednośladu zdolności do bezproblemowego przekroczenia 200 km/h, łatwości poruszania się po mieście jak i możliwości wyjechania w dłuższą trasę z przyzwoitymi prędkościami podróżnymi. A przecież są ludzie, którym na tym po prostu nie zależy! Ci którym wystarczy spacerowe tempo i odczuwają spokój ducha zakochają się w doskonale wykonanej i ślicznie wyglądającej „Shadowce” Ci ludzie docenią napęd wałem kardana, nisko osadzone siodło i niski środek ciężkości.

Zwracam więc honor wszystkim klasycznym sprzętom. To zdecydowanie są motocykle do jazdy, tyle że innej niż przyzwyczaiły mnie wszelkiej maści plastiki i naked bike`i. Jeżeli czujesz, że widziane przeze mnie wady Ciebie nie obchodzą, to zapomnij o wszystkich negatywnych słowach tu użytych, bo… właśnie Tobie ten motocykl polecam!

Jedna odpowiedź

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany