VII Runda WMMP 2010 Tor Poznań - Motogen.pl

Mimo że sezon wyścigów 2010 był dla mnie dosyć męczący, to przykro mi, że już po wszystkim. Ostatnia runda za nami, teraz można powspominać i snuć refleksje.

Bardzo ciekawie działo się w klasach mistrzowskich. Kilka zaskoczeń, objawienia sportowe w postaci kilku naprawdę szybkich zawodników, pech niektórych i szczęście innych – takie są wyścigi i to stanowi o ich atrakcyjności, jako wielkiego widowiska. Emocji nie brakuje nigdy, niezależnie od tego, czy ścigają się amatorzy, stawiający swoje pierwsze kroki na torze, czy starzy wyjadacze, bijący kolejne rekordy.
 

Na tor wyruszyliśmy wesołą ekipą już w środę przed zawodami, chcąc się porządnie wyspać i od rana przystąpić do pracy. Tym razem okazało się, że prowizoryczne boksy, przygotowane w parku maszyn wzdłuż pit lane, zapełniły się ludźmi. Ktoś poszedł po rozum do głowy, obniżył cenę wynajmu i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znaleźli się chętni, aby mieć nad głową solidny dach. Szkoda tylko, że energię elektryczną trzeba było donosić wiadrami lub korzystać z agregatów, bo to, co zapewniały przyłącza, nie starczało z reguły na porządne zasilenie koców do opon. Nieważne, nie będę się już czepiał. Fakt jest taki, że tym razem bez najmniejszych przeszkód wjechaliśmy po 18:00 na teren Toru Poznań. Ochrona wreszcie została przeszkolona w zakresie rozumienia regulaminów uzupełniających zawodów oraz warunków wjazdu na teren obiektu. Mimo że to był środek tygodnia, w parku maszyn było już sporo ludzi. Widać było, że na ostatnią rundę wszyscy szykowali się na ostre ściganie.
 

Czwartek
Czwartkowe treningi nie zgromadziły jednak specjalnie wielu zawodników na nitce toru. Pogoda tym razem nie dopisała – zimy wiatr i deszczowe chmury wszystkim dawały się we znaki; ludzie ubierali się jak na zimę, niektórzy przywdziewali grube czapki. Zacząłem wspominać rundę Alpe Adria sprzed dwóch lat, kiedy wszyscy marzli mocno, nie będąc praktycznie przygotowani na gwałtowny spadek temperatury.
 

Piątek
W piątek część zawodników odpuściła sobie sesje kwalifikacyjne, czekając na poprawę pogody. Deszcz siąpił od rana, mocząc asfalt toru, a prognozy pogody zapowiadały znaczącą poprawę w sobotę. I faktycznie. O ile w piątek opony typu rain były najpopularniejszym towarem handlowym i królowały przy maszynach do zmiany ogumienia, to już w sobotni poranek wiadomo było, że mogą iść na półkę lub na stojaki i cierpliwie czekać na swoją kolej.
 

Sobota
Od rana trwała gorączkowa krzątanina i przygotowania do kwalifikacji i popołudniowych wyścigów. Pechowcem dnia okazał się Paweł Szkopek, który na lewym zakręcie „pod dębami” zgruzował swoją R1. I to dosyć mocno. Siebie również poobijał, a do wyścigu musiał stanąć na zapasowym motocyklu, przygotowanym na wypadek deszczu. Ale o tym za chwilę, bo najpierw dostawcami adrenaliny mieli być zawodnicy klas Superstock 600 Junior i Supersport, jadący, podobnie jak klasy litrowe, w połączonym wyścigu. Pierwsze pole startowe wywalczył Marek Szkopek. To właśnie On wraz z Danielem Bukowskim, jako jedyni kwalifikacjach w dosyć ciężkich warunkach pogodowych wykręcili kółko w czasie poniżej 1 min 40 s. Znakomicie poradził sobie również Artur Wielebski, który zajął trzecie pole startowe. Tym samym sympatyczny Arti pokazał, że już niedługo może być trudnym przeciwnikiem dla obecnej czołówki 600-tek. Niestety, ani Mikro, ani Arti nie ukończyli wyścigu. Pierwszy ze względu na poważną awarię silnika, drugi mocno wyglebił na „prawym niemieckim” i przywdział gips na prawej dłoni oraz lewej nodze, co skutecznie wykluczyło go z dalszych zmagań.