Street Monsters – jest taka gazeta... - Motogen.pl

autor: Marek Ptak

Ile razy przeglądałem on-line skany „Super Streetbike’a”, czytałem artykuły o amerykańskich i europejskich stunterach i myślałem: „Przydałby się taki magazyn w Polsce”. Tylko czy coś takiego się sprzeda? Przecież ludzie wolą czytać te szmacianki, co to do nich dadzą plakat, przetestują jakiegoś starego trypla, dorzucą test rękawiczek, 15 stron giełdy motocykli używanych i opowieść o podróży Gold Wingiem na Chorwackie winkle. Koszt maxymalnie 8–9 złociszy, bo nie zapłacimy więcej za ładną, kolorową gazetę z odpowiednią wartością w środku. A może chodzi o popularność tego przedsięwzięcia?

Wszak sport zwany stuntem jest coraz popularniejszy w Polsce, dzięki wielu osobom, które walczą z opinią „debili na przecinakach, dawców, linek przyczepianych z zamiarem up**dolenia głowy”. Środowisko motocyklowe coraz większe, więc może byłaby szansa na utrzymanie tego typu pozycji na poziomie sprzedaży/zwrotu kosztów bez wypełniania 73% powierzchni reklamami? Na pewno znaleźliby się chętni do pisania oraz ci, którzy kupiliby taką pozycję. Nadzieja matką głupich, powiadają. Za chwilę wracają do mnie wspomnienia. Był przecież „Fast Bike” z obszerniejszą częścią dla funów stuntu/freestyle’u, który w pewnym czasie zniknął z różnych powodów, między innymi „sprzedajności”, a przecież w FB obszernie pisało się o sportach motocyklowych, które mają rzesze fanów w Polsce. Idąc tym tokiem myślenia, muszę to napisać dokładnie tak, jak mawiał z francuskim akcentem mój nauczyciel historii, gdy przychodził czas wystawiania mojej oceny z „odpowiedzi”: marne shanseee…

Jak już o Francuzach mowa, to mam coś, co niektórym poprawi humor po moim mało optymistycznym wstępniaku. A chodzi mi o francuskie wydawnictwo Street Monsters”, magazyn stricte o motocyklach sportowych, typowo stunterskich sprzętach lub przebudowach szpejach na ulicznych wojowników. Są wywiady, relacje z międzynarodowych imprez, mnóstwo wysokiej jakości zdjęć z całego świata – jednym słowem, miód!

Zacznijmy od plusów! Profesjonalne podejście – magazyn jest tworzony przez samych stunterów. Jednym z głównych redaktorów gazety jest Yanik, czyli człowiek od lat związany ze światową sceną stunterską, m.in. sędzia zawodów Indoor Streetbike w Zurychu. Nie ma tu mowy o odwalaniu maniany i puszczaniu wybrakowanego towaru. Opisy motocykli, zdjęcia, wywiady, gadżety dodawane do gazety, jakość papieru oraz przekaz to krwisty befsztyk dla fanatyków freestyle’u!  „Street Monsters” wspiera dodatkowo swoją nazwą wielu stunterów z Europy i Świata, m.in.: Insane J’a, Chrizisa, Joriana oraz typów zza wielkiej wody: E-Duba, Ryana Suchanka etc… Fajnie gdyby w tym gronie znalazł się ktoś z Polaków. Dzięki takiemu zabiegowi człek taki staje się bardziej rozpoznawalny na arenie międzynarodowej! Gazeta w ten sposób zrzesza razem wszystkich wyżej wymienionych. Ale…

No właśnie jest jedno małe ale… Francuzi znani są z obrzydzenia do języka angielskiego. Nie wiem, skąd to się bierze. Wjeżdżając do Francji, wydawało mi się jakby język angielski w ogóle nie istniał! We Francji WSZYSTKO jest po FRANCUSKU. Wielu moich przyjaciół z Francji w ogóle nie mówi po angielsku lub mówi bardzo słabo… Nie mogło być inaczej w przypadku magazynu „Street Monsters”. Gazeta sprzedawana we Francji oraz krajach Beneluxu w całości zapisana jest pięknym, lecz niezbyt zrozumiałym dla większości Europejczyków językiem. Zaznaczyć trzeba, że magazyn można zaprenumerować ON-LINE i dostawać co dwa miesiące paczuszkę z piękną, wypchaną stunterskim stuffem gazetką!

Strona internetowa? PO FRANCUSKU! Dla stuntowego średniaka, który bawi się w to raz na jakiś czas, ten aspekt kończy historię „Street Monsters”, bo przecież zdjęcia może znaleźć na stuntlife.com, a niezrozumiały tekst irytuje. Dla mnie? Kolejne wyzwanie. Xa długo się babram w tej piaskownicy, żeby sobie odpuścić. W ten sposób zaczęła się moja nauka języka francuskiego – ciężka, mozolna droga zrozumienia tych dziwnych słów. Na razie wygląda to tak, że przepisuję wybrane artykuły i mój kumpel z Francji tłumaczy mi mniej więcej na angielski co i jak. Kiedy tylko mam trochę wolnego czasu, zakładam mp3 na uszy i wałkuję lekcje francuskiego, ale koniec – nie o mojej edukacji chciałem tu napisać! Gazetę kupuję, bo myślę, że warto mieć coś takiego w swoim stuntowym archiwum – taka pasja, coś jak zbieranie znaczków, wiecie o co cho… : )