Junaka NK 650 podróże małe i duże - Motogen.pl

Junak został w Poznaniu po ubiegłotygodniowej edycji Speed Day’a, a czuję się jakbyśmy byli kumplami już od dawna. Miałem okazję zrobić nim dwie rundy na torze w Poznaniu i to sprawiło, że obawiałem się zarówno hamulców jak i pracy zawieszenia. Czy słusznie?

 

Szacunek ludzi ulicy

Zacznijmy od miasta, bo to ono wydaje się być naturalnym środowiskiem, jak pieszczotliwie go nazywam – Chińczyka. Nie da się ukryć, że jest to dziecko ojca Polaka i matki Chinki. Celem jest oczywiście sprawdzenie, czy owoc tego mariażu jest dobrym dzieckiem, czy synem marnotrawnym.

 

>> Zobacz też – Junak NK 650 pierwsze wrażenia <<


Gabaryty Junaka wydają się być idealne na miasto. Jest lekki, wąski (ale nie za bardzo) i krótki. W połączeniu z silnikiem, który dosyć szybko osiąga setkę, NK 650 dał mi sporo frajdy z poruszania się w warunkach wielkomiejskich. Przeciskanie się w korku nie sprawia absolutnie żadnych problemów nawet, jak natrafimy na nieuprzejmego kierowcę, który postanowi zjechać blisko osi jezdni myśląc, że to wzruszy NK. Również betonowe przeszkody w miejscach, w które wjeżdżać się nie powinno nie stanowiły problemu. Pewnego wieczoru umówiłem się ze znajomym na poznańskim lotnisku Ławica. Kiedy grzecznie zajechałem pod szlaban, nagle odezwał się Pan przez interkom, mówiąc, że mam wjechać bez biletu. Na pytanie „Jak?” odpowiedział „Proszę coś wymyślić.” Szybki nawrót, wjazd na chodnik przez przejście dla pieszych, slalom między betonowymi przeszkodami i już byłem pod terminalem. Podobnie było z wyjazdem. Miny kierowców – bezcenne, uśmiech na mojej twarzy również.

 

>> Zobacz też – Junak NK 650 na torze Poznań <<


W centrum miasta także sama radość. Wystarczy lekko odkręcić manetkę, żeby mieć na sobie wzrok przechodniów i zostawić z tyłu samochody. Oczywiście nie powinno się jeździć szybko w terenie zabudowanym, ale NK 650 sam wydaje się prowokować pomimo, że mamy do dyspozycji jedynie 62 konie mechaniczne. Próbowałem jakoś przyrównywać to do mojej XJ600N, ale to dwa zupełnie inne motocykle. XJ600N jest nudny jak bibliotekarka. Junaka NK 650 natomiast można porównać do szczeniaka, który wpada do pokoju, pożera kapcie i wszystkie inne przedmioty, które znajdą się w zasięgu jego wzroku, ale wywołuje przy tym uśmiech na twarzy. Tak – chiński motocykl może wywołać uśmiech na twarzy. Jest nawet lżejszy w prowadzeniu niż XJ6N, którą miałem okazję pojeździć na placu manewrowym. Czuć jednak wyraźnie różnicę w jakości wykonania. Wsiadając na wysłużoną XJ600N czuję, że siedzę na prawdziwym (choć nudnym) motocyklu i mam wrażenie, że spokojnie przejeździ kolejne 14 lat.

W przypadku japońskiego motocykla trzeba mieć coś naprawdę wyjątkowego, żeby ktoś się nim zainteresował, w przypadku Junaka wystarczy po prostu zatrzymać się nim na światłach. Raz miałem sytuację, że podczas postoju na stacji benzynowej dwóch wesołków czekało aż ruszę, bo chcieli zobaczyć jak się tym „odwija manetkę”. Innym razem zagadnął mnie gość, który patrząc na 650 NK z daleka był święcie przekonany, że to ER6N. Jak stanąłem na światłach obok gościa na Ducati, to ten był tak zainteresowany Junakiem, że prawie przegapił zielone. Jeżeli chodzi o zainteresowanie u płci pięknej, to Chińczyk również radzi sobie doskonale i przykuwa spojrzenia rozmarzonych niewiast.

 


Zabiorę Cię właśnie tam
Jednym z głównych (jeżeli nie głównym) z założeń mojego odcinka było sprawdzenie Junaka w trasie. Już dwa dni po odebraniu go z rąk Rednacza miałem okazję ruszyć na 650 NK w długodystansowym boju. Zadzwoniła do mnie znajoma, że lecą do Kołobrzegu i jak chcę, to mogę się podłączyć. Niestety po wyruszeniu z Poznania okazało się, że Junak nie nadąży za GSX-R czy CBR 600. Po zajechaniu do Wałcza, zatrzymałem się na najbliższej stacji benzynowej i zacząłem kminić dokąd by tu pojechać.

Wtedy zapaliła mi się lampka „Borne Sulinowo”. Miałem okazję pojechać tam samochodem i droga była na tyle fajna, że chciałem ją zaliczyć również motocyklem. Sprawdziłem szybko Google Maps (udało mi się bez walki zamontować mój pancerny case na iPhone) i ruszyłem w stronę Bornego. Po drodze udało mi się zagiąć czasoprzestrzeń i trafiłem do… Szwecji. Niby mała wioska, ale nie mogłem się powstrzymać przed postawieniem Chińczyka obok znaku wjazdowego do miejscowości i zrobieniem mu zdjęcia. Powoli zbliżała się pora obiadowa i na wjeździe do Jastrowia wisiał wielki banner z logo restauracji Folklor, twarzą Magdy Gessler i dumnym napisem ogłaszającym wszem i wobec, że karczma jest po rewolucji. Początkowo nie zamierzałem się tam zatrzymywać, ale okazało się, że tuż obok znajduje się stacja benzynowa, więc przy okazji mogłem nakarmić Junaka.

Wiem, że zrobiło się trochę blogowo i niemal reklamowo, ale knajpa okazała się być naprawdę świetna. Urocze i miłe kelnerki, dobre jedzenie, przystępne ceny i dużo szczegółów, które wywoływały uśmiech na twarzy. Menu zrobione na styl gazety (początkowo myślałem, że to prawdziwa gazeta), cała ściana konfitur i kompotów, które można kupić, a także przyzwoity schaboszczak pozytywnie nastroiły mnie na dalszą podróż.

Tuż za restauracją, po przejeździe pod wiaduktem należy skręcić w lewo i już jesteśmy na drodze do Bornego Sulinowa. Po drodze warto odwiedzić Kłomino chociaż kelnerka mówiła, że budynki, które tam były, zostały już wyburzone. Nie było mi dane tego sprawdzić, ponieważ prędzej bym zniósł jajko niż dwa kilometry jazdy po piachu, a nie miałem zamiaru zostać „TYM, który rozwalił Junaka”. Na drodze do Bornego trafimy również na schron rodem z amerykańskich filmów, w którym miały parkować ciężarówki z radzieckimi głowicami atomowymi oraz malownicze tamy. Niby drobiazgi, ale cieszą.

W końcu dotarłem do Bornego Sulinowa. Plan był prosty – podjechać pod budynki, zrobić kilka fotek i do domu. Jednak to, co zobaczyłem sprawiło, że zgłupiałem. Oto przed sobą miałem wjazd na międzynarodowy zlot pojazdów militarnych. Oznaczało to nici ze zdjęć, ale mimo wszystko postanowiłem zainteresować się tematem. Na zwiedzających czekały przejażdżki różnego rodzaju transporterami, a także lot starym Antkiem i rekonstrukcja amerykańskiego posterunku w Afganistanie. Niestety pomimo tych atrakcji przeważały stragany z militarnymi memorabiliami, które kojarzyły się z nadmorskimi przybytkami wyposażonymi w ciupagi, pontony, materace i plastikowe karabiny wydające wkurzające dźwięki. Ludzi było sporo, w tym także mnóstwo „kamizelkowców” na motocyklach z różnych stron kraju.

Łącznie tego dnia zrobiłem Junakiem NK 650 ponad 400 kilometrów i było to całkiem przyjemne. Oczywiście brakuje mu owiewek i czuć to przy większych prędkościach. Szkoda, że Junak nie zdecydował się na załatwienie od Chińczyków modelu z owiewkami – ten nadawałby się idealnie w dłuższą podróż. Można by go porównać gabarytowo i osiągami z Hondą Deauville 650. Jeżeli ktoś chciałby pojechać gdzieś na kilka dni, to oczywistym problemem staje się brak możliwości zamocowania kufra. Można się jedynie poratować materiałowymi sakwami. Jeżeli miałbym się jeszcze do czegoś przyczepić, to byłby to mały bak. W ciągu całej przejażdżki tankowałem chyba ze trzy albo cztery razy. Spalanie również nie wydaje się być mocną stroną Junaka chyba, że nie będziemy się z nim agresywnie obchodzić. Na motocyklu siedzi się całkiem wygodnie, pozycja nie męczy, ale męczą trochę wibracje.

Zabrałem również Junaka na skróconą wersję mojej dyżurnej trasy, która prowadzi z Poznania starą trasą na Warszawę, a dalej do Pobiedzisk, Skoków, Wągrowca, Obornik i z powrotem do Poznania (dłuższa wersja zawiera również Szamotuły, jeżeli ktoś jest z Poznania, a nie zna tej trasy, to chętnie się podzielę). Po drodze na wyjeździe z miasta trafiłem na dwóch policjantów na motocyklach, których serdecznie pozdrawiam (jeśli będą to czytać). Myślałem, że wzorem kolegów jeżdżących w puszkach będą oni strasznie zamulać, ale nic z tych rzeczy. Prędkości przekraczały często 140 km/h i cały czas jechaliśmy w równych odległościach. Przez chwilę nawet sobie pomyślałem, że fajnie by było z policjantami „robić” trasy (o ile wypuszczają się gdzieś dalej). Nie miałem problemu z nadążeniem za niebieskimi, chociaż oczywiście nie wykorzystywali w pełni możliwości swoich motocykli. Ogólnie całość udało mi się pokonać nieco szybciej niż Yamahą XJ600N. Było to wyraźnie odczuwalne zwłaszcza w zakrętach, które Junak pomimo miękkiego zawieszenia lubi. Niestety w trakcie tej trasy tankowałem dwa razy podczas gdy XJ600N spokojnie dojechałbym do domu na jednej dolewce zrobionej przed trasą (około 8 litrów).

Ogólnie po dwóch tygodniach jeżdżenia Junakiem mogę śmiało powiedzieć, że ten motocykl jest po prostu fajny. Jeżeli ktoś ma chęć na nowy motocykl i gwarancję, to będzie to doskonała opcja. Junak 650 NK nie przyniesie wstydu ani w mieście ani na trasie (chyba, że urządzicie zawody na najkrótszą drogę hamowania). Oczywiście po kilku spotkaniach z ciekawskimi, przygodnie poznanymi osobami będziecie niczym telemarketer opowiadać o tym, że Junak jest chiński, ale nie ma się czego wstydzić. Jest dynamiczny, całkiem wygodny (chociaż moim zdaniem podnóżki mogłyby być ciut bardziej z przodu) i świetnie wygląda (pomimo, że słusznie można mu zarzucić podobieństwo do ER6N, ale nie jest to wadą). Przy okazji wyszło na jaw, że Chińczyk, a właściwie jego prędkościomierz, kłamie. Jadąc na otwartej przestrzeni z uruchomioną Automapą przy prędkościach do 100 km/h przekłamanie mieściło się w granicach 10 km/h. Powyżej 100 km/h zakrawało momentami na abstrakcję. Jadąc z 185 km/h na liczniku nawigacja pokazywała prędkośc około 150, 160 km/h.

Mam w planach jeszcze jedną podróż, która zabierze Chińczyka jednocześnie „za ocean”, do czasów starożytnych i do miasta na wodzie. Brzmi tajemniczo? Tak ma być, to będzie bonusowy odcinek podróży Junaka.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany