ExtremeMoto 2010 – miłe zaskoczenie - Motogen.pl

autor: Damian Bazaniak

Piątkowy przyjazd do Warszawy nie zwiastował pięknego weekendu. Pałac Kultury i Nauki od połowy tkwił w gęstej mgle. Było zimno i mokro… Po ciężkiej i nieprzespanej nocy obudziło mnie o dziwo przepiękne słońce, które później przypiekło nam wszystkim karki oraz twarze. ExtremeMoto zaczęło się się idealnie.

Z założenia EM było imprezą typowo stuntową. Do czasu, bo teraz stało się imprezą, gdzie prawie każdy znajdzie coś dla siebie. Na każdym kroku zapach spalonej gumy, ryk silników i wrzawa publiki… Wrzawa publiki? Niestety, nie w sobotę. Frekwencja tego dnia kompletnie zaskoczyła wszystkich. Trybuny świeciły pustkami, ludzi mało co było widać. Zjawili się nieliczni. Inaczej było w niedzielę, gdzie masy ludzi zgromadziły się na płytach lotniska – zupełnie odwrotnie niż dnia poprzedniego.

Sobotnie stunt kwalifikacje pokazały, że streetbike freestyle w Polsce z każdym rokiem się zmienia. Zawodnicy robili, co mogli, by zaszokowoć zgromadzonych. Liczne gleby, nowe tricki i ciekawy debiut – oj, działo się. Ale po kolei…

ExtremeMoto rozpoczęło się od pokazów driftów samochodowych. Dla nich miejsce było ograniczone, ale dawali z siebie co mogli i genialnie im to wychodziło. Syk sprężarek i strzelające gumy to to, co publika kocha najbardziej. Chwilę później rozpoczęły się kwalifikacje do stunt zawodów (o czym dokładniej w dalszej części artykułu). W przerwach zaś odbywał się pokaz możliwości go-karta z silnikiem od GSX-a 600, który do setki rozpędzał się w około 2 sekundy! Nie brakło również podniebnych pokazów FMX-u. Niestety, na lotnisku wiał dosyć silny wiatr, który nie pozwolił na pełne rozwinięcie skrzydeł zawodnikom, więc co trudniejsze i bardziej ryzykowne powietrzne tricki Bartka Ogłazy, Piotra Potoczały i Michała Daciuka czekały na odpowiedni moment. Mimo to wrażenie pozostawili bardzo pozytywne. Dodatkowo przez dwa dni imprezy odbywały się wyścigi supermoto. Wszystkiemu towarzyszyła wrzawa i aplauz zgromadzonych osób. POLandPosition przygotowało dla gości kilka quadów i mini tor do jazdy. Można było bezpłatnie nacieszyć się czterema kółkami. Na fanów offroadu większej masy czekał też terenowy samochód i tor przeszkód, gdzie można było spróbować sił jako kierowca. Natomiast na fanów wyścigów asfaltowych czekał Red Bull As w Karcie, czyli go-kartowy wyścig. Zwycięzca kwalifikacji na Bemowie będzie mógł sprawdzić swoje umiejętności w bezpośredniej rywalizacji z Markiem Webberem w wyścigu ulicznym po Warszawie. Mało? Jeśli jesteś fanem MotoGP, to w specjalnie przygotowanym namiocie mogłeś obejrzeć na żywo wyścig z Assen wspólnie z Adamem Badziakiem i fanami tegoż sportu.

Stunt
Jak wspomniałem we wstępie, głównym czynnikiem mieszającym w osiąganych wynikach były gleby zawodników, które w tym roku były bardzo liczne. Pojedyncza gleba odbiera 50% zdobytych punktów, więc po szlifie trudno jest walczyć o podium. Jeden z groźniej wyglądających paciaków zaliczył Mok, który podczas dosyć szybkiej gumy wykonywał combo i wchodziwszy jedną noga na kierownicę, odpuścił gaz, co spowodowało opadnięcie motocykla i wystrzelenie go przed jednoślad. Po wszystkim Moku wstał, przeszedł kilka kroków, po czym poprosił o swój motocykl i dokończył przejazd. Glebę również zaliczył Maciek DOP, któremu oślizgnęło się przednie koło podczas szybkiego burnouta. Bekowi zaś udało się w końcu przebić dziesiąte miejsce. Chyba szczęście dnia poprzedniego dodało mu mocy. Dla niewtajemniczonych Beku podczas swojego przejazdu kwalifikacyjnego w iście romantyczno-stuterskim klimacie oświadczył się swojej ukochanej Monice przy swoich rodzicach i wszystkich zgromadzonych. Hubert Dylon również zaliczył gleby. Jedną podczas sesji kwalifikacyjnej, drugą podczas finałów. Obie niegroźne, aczkolwiek zabrały mu znaczną liczbę punktów, co przeszkodziło mu w zajęciu lepszej pozycji, a swoją jazdą pokazał, że stać go na wiele. Czyściutkie, dopracowane przejazdy w iście raptownym stylu. Ponadto dwie osoby niesamowicie poryły nam banię. Kaban oraz Kryszpol, czyli wspomniany debiut na dużej stunt scenie. To, że Kabanowi brakuje strachu, wiedziałem zawsze, ale switchback wheelie w takim wykonaniu, jakie zaprezentował, opuściło mi szczękę dosłownie do ziemi. Krew przestawała płynąć w ciele, ponieważ serce za każdym razem podczas tego tricku odmawiało posłuszeństwa. Kryszpol zaś to dla wielu osób nieznany chłopak, choć niezwykle utalentowany. Totalnie pominę fakt, że nie przejechał czystego przejazdu przez co stracił wiele punktów. Wiadomo – trema, nowy wielkopojemnościowy motocykl zrobiły swoje, ale mimo wszystko to, co pokazał na poczciwej F3 zasługuje na gromkie brawa. Kryszpol jeździł wcześniej na Derbi Sendzie, gdzie już pokazywał na co go stać. Minęło zaledwie kilka miesięcy od przesiadki na większy motocykl, a najbardziej trudne technicznie tricki ma już kompletnie opanowane, zaś stopale w punkcie balansu, bez amortyzatora skrętu i dodatków typu zawiecha upside-down, to wręcz poezja.

Pierwsze trzy miejsca, zarówno w sobotę, jak i w niedzielę, wyglądały tradycyjnie. Przejazdy Pasia można opisać jednym słowem – agresja. Ciągle było słychać odcinę,  widywało się szybkie burnouty, drifty itd., co w połączeniu z jego techniczną jazdą dawało przepiękny efekt. Jak widać, zmiana motocykla i doświadczenie z wyścigów dały Adrianowi nowe pole do popisu. Całość powinna być receptą na sukces. Niestety, zabrakło tricków przy użyciu FB, czyli hamulca nożnego. ŁukaszFRS pojechał bezbłędnie i bardzo płynnie. Jury miało ciężki orzech do zgryzienia. Punktowa różnica w niedzielę między nim, a Rafałem w ogóle nie występowała. Zadecydowała sobotnia punktacja na korzyść Stuntera13, który wprowadził do swojej gamy tricków kilka nowych pozycji. Poza tym jego styl jest już na tyle rozpoznawalny, że nie trzeba wiele mówić. Szybkie combosy na prostej i podczas kółek, świetne drifty i nie schodzący z twarzy uśmiech. Dodatkowo bezbłędny kontakt z publicznością. Ostatecznie i bez większego zaskoczenia Stunter13 zajął pierwsze miejsce.

Podsumowując, muszę wspomnieć o samej organizacji imprezy, który była bardzo dobra! Impreza obejmowała spory obszar lotniska, na którym wszystko było dobrze rozplanowane. Ochrona dbała odpowiednio o porządek, plan imprezy też był bardzo jasny. Ciężko się do czegokolwiek  przyczepić. Wszystko tam miało swoje miejsce. Ponarzekać jedynie mogę na małą liczbę tych ślicznych pań, które wręczały przeróżne ulotki (czy ktokolwiek spojrzał na ulotkę? 😉 ). ExtremeMoto 2010 zasłużyło na piątkę, mimo że spodziewałem się mocno komercyjnej i mniej ciekawej imprezy. Bardzo miło się zaskoczyłem.

Do zobaczenia na pewno w przyszłym roku!